Od dilera do pastora – historia mojego nawrócenia
17-04-2012Niezwykłe doświadczenia

Kiedy miałem 16 lat dowiedziałem się, że będę miał rodzeństwo. Egoistyczna świadomość kończącego się okresu mojego domowego jednowładztwa była dla mnie prawdziwym dramatem. Cały czas miałem jednak nadzieję, iż to się nie stanie. Wierzyłem w to do tego stopnia, że dopiero na dwa tygodnie przed narodzinami nowego członka rodziny przyznałem się moim kolegom, że będę miał rodzeństwo. Urodziła się dziewczynka, dla której wybrałem imię – Magdalena. Dzisiaj bardzo się lubimy, ale wtedy nie mogłem sobie poradzić z taką konkurencją.

Zacząłem się oddalać od życia rodzinnego. Koledzy, kibicowanie, imprezki… Wtedy poznałem Anię. Była ładną i sympatyczną dziewczyną. Zaczęliśmy się spotykać i inne sprawy zeszły nieco w cień – zakochałem się. Z różnymi przygodami – lepszymi, gorszymi i krótkimi przerwami – nasz związek zakończył się po dwóch latach. Nie bez mojej winy Ania rozstała się ze mną i zaczęła spotykać się z kimś innym. To był drugi i to nawet dotkliwszy cios dla mojego rozpoczynającego się, pełnego ideałów i marzeń życia. Może dla wielu wyda się to przesadą i sentymentalną bzdurą, ale dla mnie w jednej chwili zawalił się cały świat, totalnie legł w gruzach. Życie straciło sens, ponieważ nie wyobrażałem go sobie bez Ani. Ona była we wszystkich moich planach i marzeniach. Wiem, że wiele osób przeżywa podobne chwile miłosnych rozczarowań i choć inni pocieszają, mówiąc, że wszystko będzie dobrze albo znajdziesz sobie kogoś innego, to słowa te w żaden sposób nie rozpraszają gęstych chmur rozpaczy.

W tamtym czasie należałem do Kościoła rzymsko-katolickiego, jak zresztą cała moja rodzina. Boga traktowałem jednak z „przymrużeniem oka”. Gdy byłem młodszy, wyglądało to trochę inaczej. Można powiedzieć, że byłem głęboko wierzący, regularnie się modliłem i nawet służyłem jako ministrant. Jednak, kiedy zacząłem dorastać, do kościoła raczej nie docierałem, a kiedy z rzadka się modliłem to o wygrane mecze mojej ulubionej drużyny piłkarskiej. Ale mimo wszystko, dopuszczałem istnienie Wszechmocnego. Wówczas, w obliczu mojej katastrofy życiowej, słusznym wydało mi się zwrócić o pomoc właśnie do Niego. Tkwiłem w moim pokoju przez dwa tygodnie, prawie nie jedząc i ciągle wyłem, a cierpienie się nie zmniejszało. Nie sposób wyrazić słowami ból, który wtedy przeżywałem. Moją prośbą do Boga była prośba o śmierć. Miałem nadzieję zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Naprawdę nie chciałem już żyć. Jednocześnie wiedziałem, że samobójstwo nie wchodzi w grę. Trochę później napisałem komuś w liście: „Wiedziałem jednak, iż nie byłbym w stanie odebrać sobie życia z kilku powodów. Po pierwsze chodzi oczywiście o najbliższych, którzy z pewnością cierpieliby z mojego powodu. Poznałem gorzki smak cierpienia i nie chciałem, aby komukolwiek było źle. Kolejną sprawą była świadomość, że mógłbym stracić coś wspaniałego, co wydarzy się kiedyś w przyszłości. No i jeszcze problem psychiki ludzkiej, jakim jest strach, skutecznie zapobiegał urzeczywistnieniu głupich pomysłów”. Całe szczęście, że Pan Bóg wysłuchuje naszych modlitw i odpowiada po Swojemu! Wciąż żyjąc i wcale nie mniej cierpiąc, leżałem dalej i myślałem: „jeżeli Bóg mi nie pomógł to może szatan mi pomoże”. Nie chciałem już dłużej płakać i każde wyjście z beznadziejności wydawało mi się odpowiednie. Myślałem, że tak jak w „Panu Twardowskim” pojawi się diabeł, spiszemy cyrograf i w zamian za moją duszę zaoferuje mi doczesne szczęście. Czart na szczęście także się nie pojawił, ale patrząc z perspektywy czasu na dalsze wydarzenia, mogę stwierdzić że dokładnie mnie wysłuchał. A ja dalej leżałem, rozpaczając, tyle że teraz przestałem wierzyć w Boga i szatana, bo skoro w tej sytuacji – kiedy tak bardzo wołałem – nie mogli mi pomóc, oznacza to, że po prostu nie istnieją.

Mijał czas i cierpienie powoli mijało, a ja zacząłem odbudowywać swój zawalony świat. Mój nowy światopogląd to życie dla doczesnych przyjemności, bo przecież nie ma Boga. Jak wspomniałem przed chwilą, szatan wysłuchał jednak mojego wołania. Zaczęli pojawiać się starzy i nowi znajomi, zaproszenia na imprezy. To wszystko pomogło mi się odnaleźć, niestety w świecie pełnym narkotyków. Wcześniej już ich próbowałem , ale teraz poleciałem z górki. Nie ukrywam, że narkotyki pozwalały całkowicie oderwać się od szarej rzeczywistości. Zależy co wziąłem a możliwości było dużo – mogłem się zrelaksować, pobudzić do wszelkiej aktywności, zupełnie odlecieć albo wszystko na raz. Myślałem sobie, którzy robią nagonkę na narkotyki, chyba nigdy ich nie próbowali, bo ja po użyciu czułem się fantastycznie. I wydawało mi się, że mam wszystko pod kontrolą.

Wówczas, patrząc na życie przez pryzmat nieistnienia Boga, zauważałem całkowity bezsens ludzkiej egzystencji. Myślałem tak: „co z tego, że będę się uczył? co z tego, że będę pracował? co z tego, że nawet czegoś się dorobię? skoro i tak prędzej czy później umrę i nic mi po tym wszystkim! I może nawet nie dożyję starości, więc po co mam się wysilać!?” Po zażyciu wszystkie te egzystencjalne troski znikały i znowu było fajnie. Jednak w momencie, kiedy narkotyk przestawał działać, wracała beznadzieja i życie znowu bolało. Aby nie cierpieć była prosta metoda: należało nie dopuszczać, by środki przestawały działać. Ja poszedłem właśnie w tym kierunku, a jest to dobrze przetarta ścieżka. By się realizować potrzebowałem pieniędzy i towaru. Postanowiłem więc połączyć jedno z drugim i zacząłem narkotyki sprzedawać. Po roku byłem całkiem znanym dilerem, a sam miałem co chciałem: narkotyki do wyboru i bez ograniczeń. Mimo, że ciągle pojawiały się jakieś problemy w szkole lub w domu, wcale się tym nie przejmowałem, ponieważ ciągle byłem na haju. Poza tym myślałem: „jeżeli narkotyki pomogły mnie, to pomogą także innym” i moją działalność traktowałem jako misję dobroczynną. W ramach tej misji każdemu potrzebującemu dawałem za darmo i na kredyt i jeszcze raz na kredyt i jeszcze raz, a wszystko dlatego by otworzyć ludziom oczy. Naprawdę tak myślałem! Dzisiaj wiem, że było to diabelskie opętanie. Jako sprostowanie i pewną oczywistość, ale muszę napisać, że takie używanie narkotyków to toczenie się po równi pochyłej i wcześniej, czy później staczamy się na samo dno, z którego niezwykle trudno się wydostać. Nie myśl więc, że z Tobą będzie inaczej, jeśli wszedłeś na tą wytartą, narkotykową ścieżkę.

Zbliżał się Sylwester 1999/2000 i uważałem, że taka data zobowiązuje, by zaszaleć na całego. Miałem w planie wyjazd do Paryża albo Berlina, ale nikt ze znajomych nie chciał mi towarzyszyć, a sam oczywiście nie pojechałem. Ponieważ zawsze wszystko robiłem inaczej niż inni, tak i tym razem uznałem, że nie spędzę tego czasu na zwykłej imprezie, na jakiej bywałem prawie codziennie, ale postanowiłem, że pójdę do moich dziadków. To są moi kochani dziadkowie. Kiedy rodzina mnie potępiała za sposób życia, oni zawsze zwracali się do mnie z troską i miłością. Było to dla mnie niezrozumiałe, pierwsze doświadczenie czym jest łaska – traktowanie kogoś lepiej niż na to zasługuje. Ich postawa była moim wyrzutem sumienia, a zarazem magnesem.

Tak też zrobiłem. Poszedłem do dziadków na Sylwestra. Tam po zażyciu extasy, grzybów halucynogennych oraz zapaleniu opium stwierdziłem, że ściany ruszają się jak firanki. W tym narkotycznym stanie w pewnej chwili znalazłem się przed obrazkiem Pana Jezusa. Mimo, iż w tamtym czasie nie wierzyłem w Boga to Jezusa utożsamiałem z kimś autentycznym i zarazem bardzo dobrym. Ważne jest w tej chwili przypomnienie o mojej świadomości narkotykowej misji – otwierania ludziom oczu. Właśnie wtedy gdy znalazłem się przed obrazkiem, w myśli zadałem pytanie: „czy ja jestem dobry?” I od razu nie wiedzieć skąd, w mojej głowie słyszę głos, który powiedział: „tak, jesteś dobry, jesteś taki dobry jak ja!!!” To nie był żaden omam. Włosy zjeżyły mi się na głowie i dostałem gęsiej skórki. Co to był za głos? Dzisiaj nie mam wątpliwości, że był to głos szatana, który chciał bym pomyślał: „jeżeli jestem dobry, to mogę być jeszcze lepszy, albo najlepszy”, i w ten sposób zwieść mnie do całkowitego upadku. Po tym wydarzeniu mój światopogląd poważnie się zachwiał, bo w jaki sposób ateista, taki jak ja, miałby wytłumaczyć ów głos? Nawet narkotyki tego nie wyjaśniają, ponieważ używałem ich przez dwa lata i nigdy wcześniej nic takiego się nie zdarzyło. Kolejne dni to głęboka zaduma i rozmowy ze wszystkimi o Bogu.

Drugiego stycznia – samochodowa imprezka. Znowu grzyby i gorące tematy, czyli Bóg, horoskopy, przepowiednie, itp. Od nowopoznanej koleżanki dowiedziałem się, gdzie mieszka wróżka i od razu chciałem tam pojechać. Kabalarka powiedziała żebym przyszedł następnego dnia. To nie był salon wróżki z pięknymi dywanami i kryształową kulą. W jej domu było kilka kotów, koza, koguty, nieznośny zapach i jej wygląd… słowem prawdziwa wiedźma! Dzisiaj wydaje mi się to niesamowite, bo mówiła dużo o Bogu, obłudzie ludzi wierzących, wzajemnej miłości i co najciekawsze opowiadała o końcu świata. Można by rzec natchniona wróżka, tylko przez kogo? Poza tym wszystko, co powiedziała o mnie, mojej rodzinie i znajomych było prawdziwe i dlatego w jednej chwili stała się dla mnie wielkim autorytetem. W związku z tym zadałem jej jedno, ale bardzo konkretne pytanie: kiedy będzie koniec świata, o którym tyle mówi? Odpowiedziała, że w 2001 roku! Wyszedłem przerażony i od razu zacząłem biegać po znajomych opowiadając o zbliżającym się końcu świata i konieczności nawrócenia się. Nawet przestałem chodzić z tego powodu do szkoły, bo miałem nową misję: uświadomić ludziom, że zbliża się coś strasznego. Znajomi zaczęli znacząco pukać się w czoło. Przez wizytę u wróżki i narkotyczne sesje zacząłem poważnie wariować.

Tak mija szalony tydzień i teraz opisuję wydarzenia, które miały miejsce w nocy z niedzieli 9 na 10 stycznia. Zbliżał się koniec semestru i na poniedziałek jako ostateczny termin miałem przynieść dwa zaległe ćwiczenia z jednego z przedmiotów. Ponieważ w ostatnim czasie miałem mnóstwo „ważniejszych” niż szkoła zajęć, pracę zostawiłem na ostatnią chwilę. Około północy zasiadam do komputera, odpowiednio „pobudzony” i uświadamiam sobie, że zupełnie nie mogę się skupić. Postanawiam wybrać się na krótki spacer, na który zabieram aparat fotograficzny z kliszą do robienia zdjęć nocnych. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale kilka dni wcześniej wymyśliłem sobie nowe hobby – fotografia. Pomyślałem, że będzie super mieć cały pokój wyklejony zakręconymi zdjęciami. Poza tym od jakiegoś czasu czytałem książki Ericha von Danikena, który w przekonujący sposób pisze o UFO. Będąc pod wpływem tej literatury oraz narkotyków wymyśliłem sobie kiedyś następujący scenariusz: jeżeli oni faktycznie przylatują do nas, a będąc bardziej rozwiniętymi nie chcą nas zniszczyć, bo gdyby chcieli to by to zrobili, więc zapewne chcą nam pomóc. Ja widząc, że nasz świat jest zepsuty, a życie bezsensu, pomyślałem, że chciałbym się z nimi spotkać i porozmawiać na temat naprawy tego stanu rzeczy. O tak, zostać ambasadorem ludzkości w kontaktach z cywilizacją pozaziemską to funkcja w sam raz dla mnie! Tu pojawiają się uśmiechy. Z jednej strony szaleństwo, ale z drugiej jakie szlachetne pobudki! I właśnie kiedy szedłem na odświeżający spacer, ta myśl wpada mi do głowy. Nawet nie pomyślałem, a stwierdziłem: „idę się teraz spotkać z UFO, nawet aparat mam po to, żeby ludzie mi uwierzyli”. Mieszkałem w dużym mieście, ale nieopodal mojego osiedla jest łąka, a tam duża wieża ciśnień. Było to najlepsze miejsce na spotkanie i od razu tam się skierowałem. Z głową zadartą w niebo czekałem na nich półtorej godziny… i nic się nie wydarzyło.

W pewnej chwili dociera do mnie poczucie rzeczywistości: „ja tu zaćpany w środku nocy czekam na UFO, a powinienem być teraz w domu i robić ćwiczenia, przecież wyrzucą mnie ze szkoły”. Do tego doszedł zwykły strach: środek nocy, na jakiejś ciemnej łące, a jeżeli ktoś nieodpowiedni będzie przechodził! I tak bardzo zacząłem się bać, że aż się trząsłem. Wtedy zobaczyłem nad drzewami świecący krzyż z kościoła i lawina myśli przetoczyła się przez moją głowę. Przypomniałem sobie Sylwestra i tajemniczy głos, wróżkę, która mówi o Bogu i o końcu świata; także to, że kiedyś, gdy byłem młodszy, całkiem poważnie w Niego wierzyłem, a moje życie było zupełnie inne. Teraz, w chwili trwogi, zwróciłem się z błaganiem do Boga i zacząłem przypominać sobie słowa modlitwy „Ojcze Nasz”. I tak słowo po słowie przypomniałem sobie całą i stwierdziłem, że już się nie boję.

Zupełnie zapomniałem o UFO i o zaległych ćwiczeniach szkolnych, zacząłem natomiast czegoś szukać. Nie wiem skąd ten pomysł, ale uchwyciłem się tego. Miał to być niezwykły skarb. Przeszukałem wzdłuż i wszerz całą łąkę i pobliski lasek, ale niczego nie znalazłem. Było już około trzeciej w nocy i znowu wróciła rzeczywistość: zaćpany, szukam wiatru w polu, a w domu ćwiczenia ­– wyrzucą mnie ze szkoły i jeszcze inne gorsze rzeczy! W tej chwili, kolejna już tej nocy, myśl wpada mi do głowy. Przypominam sobie jak kiedyś, idąc obok małego lasku, prosto pod nogi wyturlał się mały, czarny kot. Nieważny kot, ważny ten lasek. To było niedaleko i postanowiłem, że to ostatnie miejsce gdzie pójdę, a potem wracam do domu. Wchodzę tam i widzę pieniek po niedużym drzewie. Kopię go, a on odlatuje na parę kroków dalej. Następnie zaglądam do środka, ale tam nic nie było. Tą sytuacją choć trochę chcę przedstawić amok, w jakim byłem tamtej nocy. Idę dalej i widzę na ziemi jakiś papier, schylam się i wkładam go do kieszeni. Szukam dalej, bo to miał być przecież skarb, a nie kawałek papieru. Nic więcej nie znalazłem, żadnego skarbu. Wróciłem do domu o wpół do czwartej. Nocny spacer tak mnie zmęczył, że nie byłem w stanie już nic więcej zrobić i poszedłem spać.

Rano przychodzi do mnie szkolny kolega z wiadomością, że Pan Kraczla jest chory. Pan Kraczla to szkolny nauczyciel, któremu miałem oddać ćwiczenia. Na marginesie: pół roku później podczas rozmowy o chorobach i lekarstwach ten nauczyciel powiedział, że wtedy w styczniu był chory pierwszy raz od dziesięciu lat! Od razu poczułem, że to znaczące i mówię do kumpla: „niesamowite!” Następnie opowiadam mu, co robiłem w nocy, a on na to: „stary, ale ostro!” Kończąc historię, przypominam sobie o znalezionym papierze. Była to jedna stronica z gazety. Zaczynamy czytać: z jednej strony artykuł o stanie wojennym, z drugiej o jakimś sportowcu – słowem, nie tego się spodziewałem. Już mamy odłożyć znalezisko, kiedy kolega zauważa w nagłówku, że jest to Słowo – tygodnik katolicki. Wtedy zaczynam kojarzyć fakty: chodziłem całą noc po polach i znalazłem kartkę Słowa, tam również był motyw Boga – modlitwa, w sumie mamy Słowo Boga, a to jest przecież Pismo Święte! Dalej: wróżka, która też mówiła o Bogu, opowiadała o końcu świata, a przecież Biblia mówi o tym wydarzeniu.

Od tego momentu zacząłem czytać Pismo Święte, rozpoczynając od końca, czyli od Księgi Apokalipsy, bo tam spodziewałem się znaleźć wszystko o końcu świata. W trakcie czytania z rozpaczą musiałem stwierdzić, że prędzej eksploduje moja głowa niż zdołam to rozszyfrować! Następnie zacząłem czytać Ewangelie i one były przełomem w moich poszukiwaniach. Wyczytałem tam mianowicie, tak zupełnie wprost, że Bóg chce dać mi życie wieczne! Zacząłem o tym rozmyślać i stwierdziłem, że tego mi trzeba. Żyć z przyjaznymi istotami w doskonałym świecie, który nigdy się nie skończy! Od tej chwili badałem, co trzeba robić, by tam się znaleźć. Równocześnie zacząłem interesować się wszelkiego rodzaju przepowiedniami.

Pan Bóg uczynił wielki cud w moim życiu i zabrał z niego narkotyki. O ile wcześniej niczego się nie bałem i sprzedawałem towar jak lizaki, to teraz nastąpiło kolejne zderzenie z rzeczywistością i dotarło do mnie jakie są konsekwencje tego co robię. Zacząłem się panicznie bać kupować i sprzedawać. Nagle wszyscy zaczęli być podejrzani i nawet stwierdziłem, że jestem obserwowany. Taka sobie niby mania prześladowcza. Jak okazało się kilka tygodni później, nie taka niby, bo paru znajomych wpadło. Jeden przesiedział w więzieniu za dilerstwo kilka lat, a ja miałem okazję go odwiedzić i z bliska zobaczyć miejsce, od którego Pan Bóg mnie uratował. Tak szczęśliwie skończyła się moja przygoda dilera.

Choć moje życie zaczęło się dość szybko zmieniać, to znajomi wciąż byli ci sami. Znacznie również zmniejszyła się liczba imprez, na które chodziłem. Czasem jednak się pojawiałem i zawsze miałem coś ciekawego do przeczytania z Biblii. Pewnego razu wracając z imprezy postanowiliśmy z kolegą, że zjemy coś w McDonald’s. Ja chciałem do McDrive, a on do zwykłego. Wyszło na jego i jak się okazało później, miało to istotne znaczenie. Mimo tego, że poszliśmy do zwykłej restauracji, jedliśmy w samochodzie i aż mnie zamurowało, kiedy zobaczyłem, że dokładnie przed nami jest księgarnia „Znaki Czasu” (dzisiaj już nieistniejąca w Katowicach na ul. Chopina). Od razu wiedziałem, że muszę tu przyjść. To w Biblii czytałem o znakach czasu, a one mówią o końcu świata, którym tak bardzo się interesowałem.

Przyszedłem nazajutrz rano i przed wejściem do księgarni przebiegłem wzrokiem książki na wystawie. Wchodzę i pytam panią o Przepowiednie królowej Saby i Nostradamusa. W odpowiedzi słyszę: „hmmm, nie mamy takich pozycji, ale jeżeli interesują Pana proroctwa, to polecam książkę Wielki Bój. Odpowiadam: „poproszę!”. Kobieta odwraca się by mi ją podać i stwierdza, że książka właśnie się skończyła. W tym momencie olśnienie i przypominam sobie, że ten tytuł widziałem w oknie wystawowym! I faktycznie była tam. Kupiłem ostatnią książkę z wystawy, o proroctwach, za dziesięć złotych. Uradowany pobiegłem do domu i zacząłem czytać.

Książka była niesamowita! Znowu nie chodziłem do szkoły bo przez cały czas czytałem Wielki Bój. Podczas lektury odczuwałem raz wzruszenie, raz złość, innym razem zdziwienie – ta książka do mnie przemawiała. Już z pierwszych rozdziałów dowiaduję się, że dekalog został zmieniony – drugie przykazanie usunięto, a dziesiąte podzielono na dwa, żeby ogólna liczba nadal wynosiła dziesięć. Sprawdzam w Biblii. Faktycznie przykazania o zakazie oddawania czci obrazom i posągom nie ma w katechizmie, natomiast dziesiąte brzmi zupełnie bez sensu: „ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Czytam dalej i dowiaduję się, że zmieniono Dzień Pański z soboty na niedzielę! Sprawdzam to w Biblii, encyklopedii, książkach historycznych i wniosek jest oczywisty – ktoś to wszystko pozmieniał! Poczułem się bardzo oszukany! I cały świat żyje w tym samym przekonaniu. Czytam dalej. Historia reformacji. Ludzie, którzy pragnęli zrobić coś dla Boga i bliźnich, tłumaczyli na języki narodowe Biblię, głosili jej treści – byli prześladowani, mordowani, paleni na stosach – tylko za to, że żyli zgodnie ze swoim sumieniem i z naukami Biblii. Czy to wszystko jest możliwe?

Kiedy kolejny raz przeczytałem coś zdumiewającego, zadaję sobie pytanie: „czy mam światło czytając tą książkę?” W samej treści zarówno Wielkiego Boju jak i Biblii, wielokrotnie występuje słowo światło, co przenośnie oznacza prawdę, poznanie, właściwe rozumienie. Dokładnie w tej samej chwili, gdy w mojej głowie pojawia się pytanie, zaczyna migotać i brzęczeć żarówka w halogenowej lampce, przy której czytam. Rozglądam się po pokoju, bo czuję, że to coś znaczy. Trwało to kilkanaście sekund i wtedy zauważam, jak w szybie w meblach odbija się moja postać, na wysokości połowy twarzy trzymam książkę, a lampka, która w tej właśnie chwili przestała brzęczeć, świeci dokładnie nad moją głową! Ani trochę w lewo, ani trochę w prawo! To była dla mnie oczywista odpowiedź na moje pytanie: mam światło czytając tą książkę. Od razu padłem na kolana, dziękując Bogu za to, że w niezwykły sposób do mnie przemówił. Pierwszy raz Bóg objawił mi się jako Istota wszechwiedząca i wszechmocna, a zarazem bliska.

Wiedząc, że Wielki Bój jest dla mnie Bożym drogowskazem, zacząłem stosować w swoim życiu wszystko, czego się dowiedziałem. W ten sposób zacząłem m.in. święcić Szabat zgodnie z przykazaniem Dekalogu. Był to dla mnie dzień, w którym nic nie brałem i nie robiłem żadnych interesów, a czas przeznaczałem na studium Biblii. Z książki dowiedziałem się także, że Kościół katolicki jest fałszywym kościołem, nie wyczytałem jednak bezpośrednio, który w takim razie jest prawdziwy. Najprostszym rozwiązaniem było pójść do księgarni, w której kupiłem Wielki Bój i zapytać, jaki kościół wydał tą książkę. Z niewiadomych do dzisiaj powodów nie przyszło mi to do głowy. Prowadziłem więc dalsze poszukiwania.

Pewnego razu na imprezie kolega zacytował fragment Księgi Ezechiela, występujący w filmie Pulp fiction. Strasznie się jednak poplątał. Biorę z półki Biblię i zaczynamy szukać tego fragmentu. Dla mnie to był już koniec imprezy, ponieważ zacząłem czytać i… tak już do końca. Budzę się rano i dalej czytam Księgę Ezechiela. Nagle ktoś puka do drzwi. Okazało się, że to Świadkowie, a ja myślę sobie: „Bóg mi ich przysłał!” Rozmawialiśmy półtorej godziny i umówiliśmy się za tydzień o tej samej porze. Pomyślałem wtedy mniej więcej tak: „to właśnie Świadkowie tak gorliwie głoszą o Bogu, o Biblii, są prześladowani, a przecież nikomu nie robią nic złego, czyli to oni są prawdziwym Ludem Bożym. Jeżeli Ty Panie Boże chcesz żebym ja do nich należał, to tak zrobię mimo prześladowań, które z pewnością mnie spotkają”. Minął tydzień i w umówionym czasie spałem tak dobrze, że zaspałem na spotkanie o godzinie 11! Byłem zrozpaczony! Miałem szansę i zawaliłem. Kolejne dni to poszukiwania Świadków, ale nigdzie nie dane mi było ich spotkać.

Z powodu szkolnych absencji nad moją głową zbierały się czarne chmury. I w końcu nadszedł dzień burzy – dzień rozmowy z Panią Dyrektor, która chciała skreślić mnie z listy słuchaczy. Tamtego dnia, jadąc do szkoły, niestety zapaliłem kolejnego papierosa. Niestety, ponieważ chciałem za wszelką cenę wyzwolić się z nałogu. W Wielkim Boju przeczytałem jeden akapit, który był dla mnie bardzo wymowny: „Niewolnicy tytoniu mogą dowodzić, że są uświęceni, mogą mówić o swej nadziei zbawienia, ale Słowo Boże wyraźnie mówi: „I nie wejdzie do niego nic nieczystego i nikt, kto czyni obrzydliwość (…)” (Obj. 21,27; WB, str. 327). Idę sobie i z daleka moją uwagę przyciąga plakat Rzuć palenie w ciągu 5 dni. Na afiszu przeczytałem, że odwykówkę organizuje Kościół Adwentystów. Poczułem, że to kolejny drogowskaz i zapamiętałem adres: ul. Huberta 25, Katowice-Brynów. Rozmowa w szkole odbyła się tylko w gronie nauczycielskim, które dało mi ostatnią szansę.

Na odwiedziny Kościoła Adwentystów wybrałem sobotę, ponieważ był to dla mnie dzień odpoczynku, poświęcony na sprawy najważniejsze. Jechałem z pewną nieśmiałością, ponieważ spodziewałem się kolejnego „dumnego” budynku kościelnego. Jakże byłem zaskoczony, kiedy zastałem na miejscu zwykły dom. Dzwonię na domofon i po chwili jakiś damski głos pyta: „kto tam?” Odpowiadam: „Marek, przyszedłem zobaczyć co tutaj jest”. Zostałem wpuszczony. Wchodzę do środka i pierwszą rzeczą, jaką widzę, poza dziewczyną, która otworzyła mi drzwi, była ulotka książki Wielki Bój. Pytam: „to wasza książka?” Na jej twierdzącą odpowiedź powiedziałem tylko: „No to znalazłem!”

Zostałem jakiś czas na rozmowę i modlitwę, a później zaproszono mnie, żebym w następną sobotę przyszedł na poranne nabożeństwo. Zjawiłem się. Kazanie miał pastor Tadeusz Niewolik, a w następną sobotę Słowo głosił pastor Jan Krysta. Nigdy wcześniej nie słyszałem, by ktoś tak pięknie mówił o Bożych sprawach, o Chrystusie i zbawieniu. Czułem, jak Bóg przemawia do mojego serca. W kolejną sobotę w Częstochowie miał się odbyć zjazd młodzieży adwentystycznej. Postanowiłem się tam wybrać.

Zadzwoniłem do moich starych dłużników, bo potrzebowałem pieniędzy na wyjazd. Przyjechała tylko jedna osoba i przywiozła mi… grzyby halucynogenne. Po co mi grzyby? Przecież ja już nie ćpam! Ale już były w mojej kieszeni. Tego samego dnia zjadłem połowę porcji i to wystarczyło, żebym zupełnie odleciał. Chodziłem po tych samych polach, gdzie kiedyś czekałem na UFO i wówczas pierwszy raz w życiu dotarło do mnie piękno przyrody. Zachwycałem się śpiewem ptaków, widokiem majestatycznych drzew, a kotu przyglądałem się z podziwem przez dwadzieścia minut. Teraz już wiedziałem, kto to wszystko stworzył.

Nazajutrz rano również nie potrafiłem się powstrzymać i zjadłem resztę grzybów. Poszedłem na spotkanie osób, które miały mnie zabrać na Kongres Młodzieży. Minął umówiony czas i odczułem wielkie zmaganie. Dwa głosy w mojej głowie. Jeden, który znowu chciał mnie zaprowadzić na łono przyrody, a drugi przekonywał, że mam czekać, bo jest to bardzo ważne, żebym pojechał na to spotkanie. Wytrzymałem jeszcze piętnaście minut i na moje szczęście przyjechali.

Był 22 kwietnia, a pogoda była plażowa –30 stopni Celsjusza. Ja też ubrałem się jak na plażę, sądząc, że większość będzie ubrana właśnie w ten sposób. Zdziwiłem się nieco, bo dominowały garnitury, a w krótkich spodenkach byłem tylko ja, ale za bardzo się tym nie przejąłem. Nabożeństwo było bardzo interesujące, tym bardziej, że wszystko było dla mnie całkowicie odkrywcze. I wreszcie kazanie, które miał czarnoskóry pastor z Anglii. Jego przesłanie oparte było na słowach: „Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł? (Mar. 8,36). Kiedy wydawało się, że kazanie się skończyło, pastor zaczyna opowiadać swoją historię. Urodził się w rodzinie adwentystycznej, chodził do zboru i kiedy zaczął dorastać poszedł w inną stronę. Zaczął pić, brać narkotyki, źle się prowadzić. Wreszcie sprawy miały się już tak źle, że chciał popełnić samobójstwo. Pewnego dnia znajdując się w rynsztoku swojego życia, na samym dnie, spotkał Jezusa, który dał mu nową nadzieję i nowe życie. „Dzisiaj ten Jezus postawił mnie przed wami, by o tym zaświadczyć. Czy jest ktoś, kto chciałby przyjść do takiego Jezusa i odmienić swoje życie? Jeżeli jesteś tu na tej sali i pragniesz tego, przyjdź tutaj do przodu”. Słuchając tego, myślę sobie: „kto mu powiedział o mnie, moim życiu, zmaganiach i pragnieniach?” A on kontynuował: „jeżeli tutaj jesteś, to przyjdź. Nie bój się, że wszyscy popatrzą na ciebie jak na dziwaka.” A ja: „pewnie, że sobie pomyślą, przecież ubrałem się jak na plażę”. Wszystko to trwało niezbyt długo, myśli kołatały się po mojej głowie, a serce waliło jak młot. Nie wytrzymałem. Nogi same mi się wyprostowały i poszedłem. Inni ludzie też zaczęli wstawać. Staliśmy z przodu, trzymając się za ręce, a pastor mówił o zbawieniu. O tym jak Jezus zajął na krzyżu nasze miejsce należne za wszystkie nasze grzechy, byśmy my mogli otrzymać dar życia wiecznego w Jego Królestwie. Strasznie się wtedy poryczałem, myśląc o swoim życiu i o wielkim darze przebaczenia i życia wiecznego. Uwierzyłem, że jest ono również dla mnie.

Wychodziłem z nabożeństwa co najmniej uskrzydlony. Tego się nie da opisać. Wreszcie wolny od poczucia winy i lęku przed przyszłością i śmiercią! Idąc na posiłek, szliśmy częstochowską Aleją Najświętszej Maryi Panny, a ja chodziłem od ławki do ławki, mówiąc wszystkim, że Jezus mnie uratował i ciebie też chce zbawić. Od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Zacząłem żyć wiecznością, a Jezus został moim Panem. Wtedy też zapragnąłem by moje słowa mogły zmieniać życie ludzi, tak jak kazanie pastora zmieniło moje. Pomyślałem, że też chciałbym być pastorem i dzięki Bożemu prowadzeniu tak jest dzisiaj.

Wtedy zmieniło się również moje podejście do edukacji. Po pięciu latach technikum i roku policealnego studium spędzonych w murach jednej szkoły, gdzie każdy rok był gorszy od poprzedniego, wreszcie zacząłem się uczyć. Na drugim roku studium z najgorszego ucznia w klasie zostałem najlepszym i jeszcze ta dziwna religia z Szabatem. Cała szkoła o tym mówiła.

W taki niezwykły sposób Bóg przyprowadził mnie do Kościoła Adwentystów i do społeczności z Nim. Wierzę, że ten Kościół został powołany przez Boga, by ogłosić całemu światu wiadomość, że Pan Jezus wkrótce powraca, a także przypomnieć wielką prawdę o Sobocie jako świętym dniu zgodnie z przykazaniem Dekalogu. Pan Bóg ma Swój Lud nie tylko w tym Kościele, ale jest on wciąż rozproszony wśród różnych społeczności. Oczywistym jest, że przynależność do Kościoła Adwentystów nikogo nie zbawia. Czyni to jedynie osobista relacja z Jezusem.

Na zakończenie muszę jeszcze raz podkreślić kwestię narkotyków. Narkotyki są bezwzględnie złe! To narzędzie w ręku szatana, który próbuje zniewolić ludzkie umysły. Dzięki nim Boży przeciwnik prowadzi swoje ofiary niczym na smyczy. Mnie w ten sposób zaprowadził najpierw do wróżki, później na spotkanie z UFO i miał zapewne jeszcze wiele innych złych planów. Gdyby nie cudowna ingerencja Boga, moje życie ległoby w gruzach i to w bardzo krótkim czasie. Chwała Panu, że w Swojej Wszechogarniającej Mądrości potrafi odwrócić zło w dobro. AMEN.

Marek Micyk

0 602-872-896

pastormarek@gmail.com

0