Najnowszy „Głos Adwentu” do pobrania za darmo
30-04-2020Aktualności

Wychodząc naprzeciw swoim czytelnikom i w związku z sytuacją panującą w kraju, Wydawnictwo Znaki Czasu zdecydowało się udostępnić w wersji elektronicznej najnowszy numer “Głosu Adwentu” zupełnie za darmo.

Poniżej publikujemy felieton redakcyjny najnowszego wydania. Cały numer czasopisma do pobrania na końcu strony.

Co cię nie zabije, to cię wzmocni

Żyjemy w czasie, w którym mamy okazję dosłownie doświadczyć prawdziwości tego przysłowia, zarówno jako obywatele, jak i jako jednostki, ale także jako adwentyści.

Chyba każde pokolenie, jak się okazuje, musi mieć swoje nadzwyczajne przeżycia. Gdy się dzieją, przewracają życie całego społeczeństwa i jednostek do góry nogami. Po latach są już wspominane jako kolejne z kilku doświadczeń, które się mimo wszystko przeżyło, a skoro tak, to kolejne przewroty, przełomy, kryzysy — jak zwał, tak zwał — są już nam niestraszne.

Dla moich rodziców była to wojna, której jednak pewnie nie pamiętali, gdyż byli małymi dziećmi, ale potem przeżywali stalinizm i odwilż roku 1956, marcowe wydarzenia roku 1968, grudniowe roku 1970 — to ja też już pamiętam, te chwile grozy w domu w oczekiwaniu na wieści z Trójmiasta i Warszawy. Potem osobiście, już w pełni świadomie przeżywałem erupcję Solidarności i stan wojenny 1981-1985, zmianę systemu politycznego przełomu w końcówce lat 80. i z początkiem lat 90., denominację złotówki z 1994 roku i w końcu wejście Polski do Unii Europejskiej w roku 2004. Z tego wszystkiego najbardziej jednak dojmującym przeżyciem był stan wojenny, zwłaszcza jego pierwszy okres.

Dziś moje dzieci mają swój „stan wojenny” — epidemię koronawirusa i wszechogarniające ograniczenia, a za pasem potężny kryzys ekonomiczny. Staramy się je pocieszać słowami, że skoro my przeżyliśmy swoje wtedy, one przeżyją swoje dziś. Muszą tylko na siebie uważać. A po latach uznają to jedynie za jedno z kilku generalnie wzmacniających doświadczeń życiowych.

Ten dzisiejszy czas najstarszym adwentystom może przypominać jeszcze inny kryzys, który spadł na nasz Kościół z początkiem lat 50. (z apogeum w roku 1953). Na skutek politycznych ingerencji władz komunistycznych w życie Kościoła doszło do jego faktycznego podziału. Kontrolę nad Kościołem przejęły osoby mające poparcie ówczesnej władzy. Zdecydowana większość wiernych i duchownych, sięgająca średnio 80 proc., wierna poprzednim liderom, wybrała opuszczenie kaplic i przejście do swoistego podziemia. Zostało to przez nich samych nazwane nieco później „okresem zboru na puszczy”. Nabożeństwa odbywały się w domach, do których czasami docierali już niezatrudnieni w Kościele duchowni. Niektórzy z nich musieli się nawet ukrywać przed władzami bezpieczeństwa. Ale Kościół to przeżył. Po kilkuletnim okresie perturbacji doszło do pojednania. Opresja władzy też się zmniejszyła.

Dziś znów mamy puste kościoły, ale Kościół przez wielkie K nigdy pusty nie jest. Kościół przez wielkie K ciągle żyje. Wierni spotykają się w domach przy Słowie Bożym i na modlitwie. Może niekoniecznie odwiedzając się wzajemnie — bo we wzrastającej fazie epidemii nie jest to bezpieczne — ale pozostają ze sobą w łączności duchowej i wirtualnej. Kilka większych zborów organizuje transmisje wideo z sobotnich nabożeństw. Wielu bierze osobisty udział w szkole sobotniej, korzystając z odpowiednich programów komputerowych, umożliwiających jednoczesne rozmawianie ze sobą i widzenie się wielu osób. Pastorzy nagrywają wideokazania i inne przesłania i umieszczają je w internecie. Udzielają wideolekcji biblijnych przez internet lub telefonicznie. W ten sam sposób realizują zadania duszpasterskie — zdalnie spotykając się lub rozmawiając ze współwyznawcami. Gdy jednak trzeba kogoś odwiedzić, przy zachowaniu środków ostrożności duchowni nadal mogą to zgodnie z przepisami robić. Również diakoni i inni wolontariusze mogą pomagać osobom wymagającym jakiejś pomocy. Wykładowcy WSTH przygotowują wykłady do zdalnego nauczania. „Wolny” czas pastorzy wykorzystują też na samokształcenie, by być lepiej przygotowanymi do służby, gdy czas epidemii się skończy. Kościół przez wielkie K się modli po domach i pości, utrzymuje z innymi zdalny kontakt, a gdy trzeba pomaga osobiście. Kościół żyje i wyjdzie z tego doświadczenia wzmocniony — mocniejszy niż wcześniej, bogatszy o nowe doświadczenia i wysłuchane modlitwy.

Znów wrócę pamięcią do własnych doświadczeń z czasów, gdy poznawałem adwentyzm. W stronę duchową zwróciłem się poniekąd pod wpływem pewnej duchowej pustki, która mnie wypełniła w stanie wojennym. Jestem przekonany, że obecny kryzys koronawirusowy i nadchodzący ekonomiczny spowodują w ludziach coś podobnego. Ludzie właśnie utracili pewność przyszłości. Przestali ufać swojej pozycji społecznej, inteligencji i wykształceniu, pieniądzom odłożonym w bankach, nawet duchownym dominującego Kościoła. Obecny kryzys ujawnił, że to wszystko nie ma znaczenia w obliczu zdradliwej choroby; że aby czuć wewnętrzny pokój w tym całym niepokoju, ludziom trzeba czegoś więcej — pewności duchowej. A tę może im dać Pan Jezus i Jego Słowo. Ta właśnie niedookreślona tęsknota, to pragnienie mnie samego przywiodło kiedyś do naszego Kościoła — mnie i wielu innych, bo w latach 80. zbory były pełne.

O tym pokoju i pewności w Bogu napisał kiedyś Marcin Luter, któremu przyszło żyć i przeżyć plagę dżumy: „Będę prosił Boga, aby nas litościwie chronił. Następnie się odkażę, oczyszczę powietrze, podam i sam przyjmę lekarstwo. Będę unikać tych miejsc i osób, gdzie moja obecność jest zbędna, aby nie zostać skażonym i nie przynieść innym zanieczyszczenia, które mogłoby przyczynić się do ich śmierci w wyniku mojego zaniedbania. Jeśli Bóg zechce mnie zabrać, na pewno mnie znajdzie, ale ja uczynię to, czego On ode mnie oczekuje, abym nie był odpowiedzialny ani za moją śmierć, ani za śmierć innych. Jeśli mój bliźni będzie mnie potrzebował, nie będę unikał miejsca ani osoby, lecz pójdę śmiało, jak powiedziałem wcześniej. Taka wiara podoba się Bogu, ponieważ nie jest ani zuchwała, ani nierozsądna i nie kusi Boga” (tłum. Jola Bartosik).

Wierzę, że choć dla Polski i świata nadchodzi trudny czas, to dla adwentyzmu będzie to dobry czas — czas wzrostu duchowego i liczebnego. Gdy zaraza obnażyła w istocie bezsilność medycyny, która póki co nie jest w stanie nikogo z choroby Covid-19 wyleczyć, a jedynie może wspomóc zaatakowanym organizmom przetrwać i samodzielnie pokonać chorobę — mówi się bardzo wyraźnie, że najważniejsza jest indywidualna odporność organizmu. A przecież odporność organizmu nie zależy od tabletek i lekarzy, a od stylu życia. Nie da się jej nabyć na cito — jest wynikiem kultywowanego latami zdrowego stylu życia. A czy znacie inny Kościół, który dbanie o zdrowie, przez prowadzenie odpowiedniego stylu życia, podniósł do rangi zasady wiary? Kiedy ludzie dowiedzą się, że adwentystyczny styl zdrowego życia choć nie gwarantuje niezakażenia, to ryzyko rozwinięcia się choroby minimalizuje — to może wtedy zainteresują się bliżej adwentyzmem. Już teraz, ale i po epidemii powinniśmy głosić przede wszystkim nasze poselstwo zdrowia.

Na koniec o ostatnich zdaniach artykułu o niepełnosprawności. Jego autor, ojciec „niepełnosprawnego dziecka”, napisał, że niepełnosprawność nie definiuje jego syna, apelował, by patrzeć na niego samego, a nie na jego niepełnosprawność. Jego syn to nie wózek, na którym jeździ. W pewnym sensie odpowiedzią na ten apel jest występująca od niedawna tendencja do mówienia o takich osobach nie jako niepełnosprawnych, ale jako osobach z niepełnosprawnością. One nie są niepełnosprawne. Niepełnosprawność to tylko jeden z aspektów ich życia. Patrzmy na całość a nie na szczegół. Każdy człowiek to coś więcej niż jego wiek, płeć, zawód, sprawność, jej ograniczenie czy brak. Patrzmy na innych tak, jak patrzy na nich Bóg — na to, co mają w sobie, a nie na to, co jako pierwsze rzuca się w oczy.

Andrzej Siciński

0