SYNAJ – GÓRA GROZY CZY ŁASKI?
28-12-2018Krótkie Refleksje
Góra Synaj to miejsce najbardziej przerażającej teofanii ze wszystkich zapisanych w Biblii! Dlaczego miłujący Bóg maluje taki autoportret przed oczami Izraelitów, których wyzwolił z niewoli?
Zaledwie trzy miesiące przed objawieniem się Boga na górze Synaj Izraelici dokonali szalonej ucieczki dla ratowania swego życia. Od wielu pokoleń byli niewolnikami w Egipcie. Nadeszła jednak pora, gdy pod osłoną ciemności stali się ogromnym tłumem wyzwolonych. Zostawili za sobą spustoszony kraj i przeszli przez Morze Czerwone, które rozstąpiło się przed nimi, a ścigające ich wojsko faraona zostało pochłonięte przez zstępujące się wody! Cała podróż do góry Synaj była ciągiem nadnaturalnych interwencji i cudownych wybawień. Manna spadała z nieba, a woda wypływała ze skały. Co za Bóg!
Oto w obozie rozeszła się wieść, że ta wszechpotężna Istota chce się spotkać ze swymi dziećmi, aby z nimi porozmawiać. Naprawdę mówić do nich! Za kilka dni Bóg osobiście miał zstąpić na skalisty szczyt góry Synaj.
Czy przeżyliście kiedyś szalejącą burzę? Błyskawicę eksplodującą przed waszymi oczami i w waszych uszach? To dodajcie do tego trzęsienie ziemi o sile sześciu stopni w skali Richtera, a także dźwięk tajemniczej trąby, od którego niemal pękają wam bębenki w uszach, i macie nadnaturalne składniki przerażającej teofanii na górze Synaj tamtego dnia!
Nic dziwnego, że Izraelici zostali surowo ostrzeżeni, by nie dotykali góry ani nie zbliżali się do niej pod groźbą śmierci! Było to święte miejsce, przerażające miejsce. Stało się takim miejscem wskutek grzmiącej, ognistej obecności Boga!
Trudno się dziwić, że Mojżeszowi zadrżały kolana. „Albowiem Bóg nasz jest ogniem trawiącym”1. Dlaczego objawia się w taki sposób? Wizja z góry Synaj wydaje się przeciwieństwem „łagodnego Jezusa, cichego i pokornego”, którego kochamy. Tam był ogień — szalejący, pożerający ogień. Dlaczego Bóg postanowił namalować taki autoportret przed oczami tysięcy Izraelitów, których wyzwolił z niewoli?
Idzie do nas tam, gdzie jesteśmy
Odpowiedź na to pytanie, jak wierzę, objawia jedną z najbardziej zdumiewających prawd o Bogu. On jest Bogiem, który wychodzi nam naprzeciw tam, gdzie jesteśmy, i przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy!
Pamiętajmy, z kim Bóg miał tam do czynienia. Z tłumem — bezładnym, tętniącym tłumem zbiegłych niewolników! Wyzwolonym narodem niewolników dopiero co wyprowadzonym z ponad 200-letniej ciężkiej niewoli. Byli to ludzie, których każdy ruch, niemal każda myśl były dyktowane batem. Ludzie, którzy aby przetrwać, musieli przyzwyczaić się do strachu, przymusu i ślepego posłuszeństwa. Ludzie, którzy reagowali na objawienie siły.
Ach, oczywiście, przed czterema wiekami ich przodek Abraham chodził z Bogiem, a nawet rozmawiał z Nim twarzą w twarz. Jednak w miarę upływu czasu, po śmierci Izaaka, Jakuba i Józefa mdłe światło poznania Boga niemal zgasło pod okrutnym panowaniem egipskich nadzorców. Izraelici zapomnieli o składaniu ofiar. Spontaniczne poświęcenie się Bogu i uwielbienie dla Niego niemal wygasło pod pogańskim jarzmem.
Jednak Bóg nie zapomniał o nich. Przyszedł czas, by ożywić marzenie, rozpalić nadzieję i odbudować naród, który będzie miłował Go, ufał Mu i szedł za Nim, dokądkolwiek On prowadzi. Ojciec marnotrawnych synów. Grzmiący Bóg z tysiącami dzieci wyzwolonych z niewoli.
Tak więc narodowi wyzwolonych niewolników, którzy zaledwie przed trzema miesiącami odzyskali niepodległość, Bóg objawił się tak, by przykuć ich uwagę najbardziej widowiskowym i przerażającym przedstawieniem, jakie kiedykolwiek widział człowiek. Uczynił tak, gdyż miał zamiar napisać na kamiennych tablicach wieczne zasady swego królestwa miłości — dziesięć przykazań.
Izraelici od wielu pokoleń żyli otoczeni surowymi zakazami. Kiedy tylko przekroczyli któryś z nich, czuli uderzenie bata. Bardzo dobrze rozumieli negatywnie sformułowane przykazania: nie rób tego… nie rób tamtego… bo zginiesz!
Tak więc gdy Bóg zstąpił, by spotkać się ze swymi wyzwolonymi dziećmi, nie szeptał cicho do ich uszu: chcę, abyście byli uczciwi wobec siebie nawzajem, byście byli uprzejmi, czyści, miłujący — bo Ja jestem miłością. Ci ludzie nie byli na to przygotowani. Nie widzieli miłości, uczciwości ani czystości od wieków i nie rozumieli, jak wyglądają one w praktyce!
Tak więc Bóg powiedział: przemówię do nich w ich języku. Głosem podobnym do gromu przemówił z ognistej, dymiącej, drżącej góry: Nie kradnij! Nie kłam! Nie zabijaj! Nie cudzołóż! Bo zginiesz!
Reakcja ludzi
„A gdy wszystek lud zauważył grzmoty i błyskawice, i głos trąby, i górę dymiącą, zląkł się lud i zadrżał, i stanął z daleka, i rzekli do Mojżesza: Mów ty z nami, a będziemy słuchali; a niech nie przemawia do nas Bóg, abyśmy nie pomarli”2. Na dźwięk Bożego głosu Izraelitów ogarnęło śmiertelne przerażenie! Celem tej teofanii nie było jednak wzbudzenie lęku przed Bogiem. Była to próba — demonstracja, której celem było uświadomienie im Bożej wielkości, chwały i świętości. Żywiołowe objawienie ich Wyzwoliciela, który pragnął ich odwrócić od ich grzechów i zwrócić ku Jedynemu, który mógł ich zachować w wolności!
To jest dokładnie to, co Mojżesz zalecił ludziom, aby uspokoić ich obawy i nauczyć prawdy. „Wtedy rzekł Mojżesz do ludu: Nie bójcie się, bo Bóg przyszedł, aby was doświadczyć i aby bojaźń przed nim była w was, byście nie grzeszyli”3.
Nie musicie bać się Boga — zachęcał ich Mojżesz. — Bójcie się grzechu! To grzech może was zabić!
Czy jest lepszy sposób?
Czy Bóg nie mógł znaleźć lepszego sposobu przekazania ludziom swej woli? Co z drugą górą? Dlaczego Bóg nie objawił Izraelitom na pustyni Golgoty zamiast góry Synaj? Dlaczego nie posłużył się największym objawieniem swej chwały? Czy dla wyzwolonych niewolników, jak i dla wolnych ludzi mogło być coś lepszego niż uświadomienie im, jak grzech niszczy życie Odkupiciela świata? Dlaczego Bóg nie ukazał im pękniętego serca Jezusa na krzyżu Golgoty zamiast gromów na górze Synaj?
Odpowiedź na to pytanie znalazłem w barze sałatkowym.
Pozwólcie, że to wyjaśnię. Jednym z największych wynalazków restauratorów są bary sałatkowe. Dzięki temu menu nie ogranicza się głównie do mięsnych albo smażonych, tłustych dań. Dobry bar sałatkowy oferuje ci zdrowe jedzenie poza domem. Wraz z rodziną często korzystam z tego dobrodziejstwa, gdy jesteśmy w podróży.
Jednak kiedy Kirk i Kristin byli jeszcze mali, Karen i ja szybko zorientowaliśmy się, że uczęszczanie do barów sałatkowych z dziećmi ma nie tylko plusy, ale i minusy. Jest tak dlatego, że zazwyczaj w każdym barze sałatkowym znajduje się spory wybór niezdrowych deserów. Oznacza to, że w takim barze dzieci wymagają ścisłego nadzoru! Dlaczego? Bo w przeciwnym razie nałożą sobie deser zamiast sałatki!
Moje dzieci uwielbiają lody. Możecie zgadnąć, gdzie wędrowały ich oczy, gdy ziewając i przeciągając się wychodziliśmy z naszego małego samochodu i wchodziliśmy do baru. Macie rację — w kierunku samoobsługowego automatu z lodami.
Chciałem być łaskawym, opiekuńczym i miłującym ojcem. Nie chciałem ustalać żadnych arbitralnych, surowo brzmiących zasad. Myślałem, że wystarczy zabrać moje dzieci do baru sałatkowego i wskazać im brokuły, marchew, kapustę i sałatkę warzywną, a także przedstawić cudowne bogactwo witamin, minerałów i błonnika w tych produktach.
Zaufajcie mi jednak. Mogłem do znudzenia zalecać to, co dobre, ale moje dzieci wpuszczały to jednym uchem, a wypuszczały drugim. Wszystkim, o czym myślały moje dzieci, był automat z lodami. Tak więc na początek daliśmy dzieciom wolność w barze sałatkowym. Ustaliliśmy zasadę: jeśli nie zjedzą brokułów, nie dostaną lodów; jeśli nie zjedzą kalafiora, nie dostaną ciastek.
Jak rodzice mogą być tak surowi i okrutni? Otóż rodzice wiedzą, że dzieci nie mają dość informacji, by dokonać dobrego wyboru. Mogę bezskutecznie polecać brokuły takiemu maluchowi albo mogę skutecznie nakazać!
Teraz moje dzieci są już starsze i zaczęły rozumieć dobrodziejstwa spożywania brokułów. Nie musimy im już nakazywać, żeby jadły to, co dobre.
Tak postąpił Bóg ze swymi dziećmi pod górą Synaj. Gdyby przyszedł do nich jako łagodny Jezus, prawdopodobnie jako byli niewolnicy zlekceważyliby Go i dalej prowadziliby swe grzeszne życie. W duchowym sensie byli dziećmi mającymi niedostateczną wiedzę, by podejmować inteligentne decyzje zgodne z tym, co dobre. Gdyby ktoś nimi nie potrząsnął i nie wzbudził ich zainteresowania, poszliby swoją drogą i umarliby duchowo.
Tak więc Bóg, najmądrzejszy i najbardziej miłujący Ojciec, dokonał wyboru za nich na początku ich drogi ku duchowej dojrzałości. Zanim mogli przyjąć Zbawiciela, musieli zrozumieć swoją grzeszność!
On jest Bogiem, który wychodzi nam naprzeciw tam, gdzie jesteśmy.
Kogo winić?
Czy uświadamiacie sobie, jak wiele Bóg gotów jest poświęcić, by nawiązać łączność z wami i ze mną, i zdobyć nasze serca?
Nigdzie w pierwszych księgach Biblii Bóg nie wspomniał o szatanie ani nie winił go za zło, które dotyka ludzi. Czy kiedyś zastanawialiście się, dlaczego tak jest?
Pamiętajcie, skąd wyszli ludzie, do których Bóg przemawiał na Synaju. Uciekli z Egiptu, kraju, którego mroczna religia zawierała panteon bóstw, dobrych i złych. Teraz, gdy Jego dzieci były bezpieczne, Bóg musiał wyzwolić ich z pokusy politeizmu, oddawania czci wielu bogom. Tak więc zamiast mówić o szatanie i ryzykować, że będą go czcić jako boga zła — jak czyniły to okoliczne narody — Bóg celowo wziął na siebie całą odpowiedzialność za bałagan, do jakiego doprowadził grzech. Bóg wziął na siebie odpowiedzialność za istnienie zła!
Tak więc w Księdze Wyjścia czytamy, że Bóg zatwardził serce faraona, choć tak naprawdę to szatańska pycha prowadząca do samozagłady nastawiła serce faraona przeciwko Bogu. W kolejnych pięciu księgach Mojżesza Bóg bierze na siebie winę za choroby, zniszczenia i śmierć. Nie ma ani słowa o wrogu, który jest sprawcą zła. Bóg cierpliwie czekał, aż Jego dzieci dojrzeją, by zrozumieć pełniejsze wyjaśnienie grzechu i zła. Do tego czasu pozwolił im obwiniać siebie o to, co w rzeczywistości było skutkiem postępowania zbuntowanego anioła.
Pomyślcie, że przez tyle lat wytykaliśmy palcami tego „starotestamentowego Boga”, który zatwardza serce faraona po to, aby później go zabić. Jednak myliliśmy się, tragicznie myliliśmy się co do Boga. Przez cały ten czas Bóg po cichu, bez sprzeciwu znosił nasze przytyki, bo tak bardzo kocha swe dzieci.
Skacz, bo strzelam!
Jest taka stara historia o kapitanie dużego okrętu wojennego. W jeden z dalekich rejsów kapitan zabrał swego syna. Chłopiec miał oswojoną małpkę i wraz z nią lubił się wspinać po linach żaglowca. Pewnego wietrznego dnia małpka zaczęła się wspinać na olinowanie, a chłopiec szybko wspinał się za nią. Wspinali się coraz wyżej, aż wreszcie dostali się na niewielki, okrągły podest u szczytu masztu. Okazało się jednak, że przy takiej pogodzie wspinanie się w górę było znacznie łatwiejsze niż schodzenie w dół. Statek kołysał się gwałtownie, a kiedy chłopiec próbował zejść w dół, nie mógł dosięgnąć nogami masztu poniżej podestu. Stojąc na podeście trzymał się mocno masztu, aby nie spaść. Jednak zmęczony wspinaczką szybko tracił siły. Nie mógł już dłużej utrzymać się. Każde potężne wahnięcie masztu przybliżało jego pewną zgubę, gdyż na pewno nie przeżyłby upadku na twardy, drewniany pokład.
Ojciec z przerażeniem patrzył na beznadziejne położenie syna. Była tylko jedna nadzieja. Przy kolejnym silnym wahnięciu masztu chłopiec musiał skoczyć prosto w spienione fale, z których żeglarze mogliby go wydobyć. W przeciwnym razie musiałby roztrzaskać się o pokład.
Kapitan zawołał, by podano mu tubę i krzyknął do syna: „Synu, kiedy następnym razem statek przechyli się na prawo, rzuć się do morza!”
Biedny chłopiec zamarł z przerażenia. Nie potrafił tak po prostu skoczyć w dół. Jednak nie mógł też dłużej trzymać się masztu. Zrozpaczony kapitan rozkazał, by podano mu karabin. Celując w swego syna, zawołał: „Chłopcze, gdy następnym razem statek przechyli się na prawo, skacz albo cię zastrzelę!”.
Chłopiec wiedział, że ojciec mówił poważnie, więc puścił maszt i poleciał w dół. Był uratowany.
„A gdy wszystek lud zauważył grzmoty i błyskawice, i głos trąby, i górę dymiącą, zląkł się lud i zadrżał, i stanął z daleka”4. Są chwile w naszej ziemskiej pielgrzymce, kiedy grom i błyskawica, trzęsienie ziemi i ogień są jedynym sposobem, w jaki Bóg może przemówić do nas, by nas ocalić. Czasami potrzeba czegoś drastycznego, by zapewnić bezpieczeństwo; musimy skakać, aby ocalić życie.
Na szczycie góry Synaj Bóg wymierzył w nas swój grom i błyskawicę, wołając: skacz, bo strzelam! Jednak na Golgocie gromy i błyskawice były wymierzone w Niego, kiedy wołał: jestem twoim życiem!
Dwight Nelson
1 Hbr 12,29. 2 Wj 20,18-19. 3 Wj 20,20. 4 Wj 20,18.
[Tekst w skróconej wersji pochodzi z książki D. Nelsona pt. Niesłychana łaska, Warszawa 2010].
0